środa, listopada 15, 2006

Ulubione klimaty M-Mike

Stary! Czujesz ten przyjemny mruk silnika? Fajnej muzy flow w głosnikach?
Współpraca mmike'a z czarnej drogi asfaltem, fuck, i like it!

niedziela, października 29, 2006

Historia pewnego lotniska

Przemijajacy czas fascynuje. Fascynuja miejsca, ktorych juz nie ma. Zwlaszcza w srodku miasta. A niewatpliwie takim miejscem jest lotnisko, ktorego juz nie ma, a slady po nim znajduja sie po srodku wielkiego blokowiska, a na pasie startowym jest ulica, estakada i obskurne stragany ze szmelcem.
Mowa bedzie o lotnisku w Gdansku-Wrzeszczu, ktore zostalo zalozone w 1910 roku, a ostatni samolot pasazerski wystartowal 30 marca 1974 roku. Ponizej krotka historia, kilka starych fotografii i widok lotniska z satelity.

Lotnisko na terenie dawnego placu ćwiczeń wojskowych we Wrzeszczu zostało założone około 1910 roku przez pruskie władze wojskowe, było to początkowo lotnisko wojskowe. Po zakończeniu I wojny światowej i utworzeniu Wolnego Miasta Gdańska w miejscu lotniska wojskowego utworzono cywilny port lotniczy administrowany przez gdański rząd - Senat Wolnego Miasta.

W latach 20-tych nastpił dynamiczny rozwój lotniska, które stało się portem o charakterze międzynarodowym i ważnym portem tranzytowym. Obok portu lotniczego we Wrzeszczu (Langfuhr) utworzono port lotniczy dla wodnopłatowców w Górkach Zachodnich (Westl. Neufähr) nieopodal Gdańska. Port lotniczy we Wrzeszczu obsługiwał regularne połączenia lotnicze z Berlinem, Królewcem (Königsberg), Szczecinem (Stettin), Olsztynem (Allenstein), Wrocławiem (Breslau), Kalmarem, Sztokholmem, Pragą, Moskwą, Poznaniem, Warszawą i Lwowem. W latach 1922 - 1935 obsługiwało rocznie ok. 1500 pasażerów. Port lotniczy we Wrzeszczu położony był w centrum miasta i posiadał doskonałą komunikację autobusową, kolejową i tramwajową z centrum Gdańska i z Sopotem.

To było pierwsze na Pomorzu i jedno z pierwszych w Europie lotnisko z prawdziwego zdarzenia. Z Zaspy wzbijały się w powietrze starodawne dwupłatowce, niemieckie bombowce Stukas i rosyjskie Iły. Tutaj uroczyście witano Adolfa Hitlera, Gretę Garbo i premiera Józefa Cyrankiewicza. Dzisiaj znikają ostatnie ślady lotniczej historii Zaspy.
Każdy, kto się tutaj znajdzie zwróci uwagę na nazwy ulic i zorientuje się, że ta dzielnica miała w przeszłości wiele wspólnego z podbojem przestworzy. Ulica Startowa, ulica Pilotów, ul. Żwirki i Wigury, ul. Dywizjonu 303. To coś mówi...
Jedna z głównych arterii Zaspy, aleja Jana Pawła II to w rzeczywistości dawny pas startowy pierwszego gdańskiego lotniska. Miał 2200 metrów długości, mogły na nim lądować największe samoloty transportowe pierwszej połowy XX wieku.
Historia lotniska zaczęła się w 1908 roku, a więc trzy lata po tym, gdy bracia Wright wznieśli się w powietrze na zbudowanym przez siebie prymitywnym samolocie ăFlayerŇ i zapoczątkowali podbój przestworzy.
Na mocy decyzji szefa sztabu Armii Cesarskich Niemiec zbudowano na Zaspie pierwszy ăaerodromŇ. Mieścił się w pobliżu dawnego browaru przy ulicy Kościuszki. Zaspa była wówczas rozległym, dzikim polem nadającym się wspaniale na ăpole wzlotówŇ. Na jego skraju zbudowano skromny barak i drewniany hangar, w którym stały myśliwskie Fokkery, pękate bombowce Etrich-Taube i szybkie pościgowce Blohm und Voss.
Po zabudowaniach pierwszego gdańskiego lotniska nie ma już śladu. Mieszczą się tam hurtownie, sklepy i domy mieszkalne.
W latach dwudziestych ub. wieku władze Wolnego Miasta Gdańska rozbudowały lotnisko. Powstały dwa ceglane hangary i dworzec lotniczy przy dzisiejszej ulicy F. Hynka (zdobywca nagrody Gordon-Bennetta w konkursie lotów balonowych w 1937 roku).
Z wielką pompą gdańscy Niemcy witali tutaj Adolfa Hitlera, który we wrześniu 1939 roku po klęsce polskich obrońców Westerplatte przyleciał srebrzystym Junkersem. Maszyna łagodnie osiadła na płycie lotniska i podkołowała do hangarów. Czekał tam komitet powitalny z gauleiterem Albertem Forsterem na czele. Wiemy o tym dzięki zachowanej relacji reportera gazety ăDanziger Neuste NachrichtenÓ.
W czasie II wojny światowej lotnisko na Zaspie było jedną z najważniejszych baz lotniczych Luftwaffe na Pomorzu. Stąd startowały Messerschmitty i Focke-Wulfy walczące z samolotami aliantów i z rosyjskimi Jakami. Silnie bronione przez hitlerowców lotnisko uniknęło bombardowań i poważniejszych zniszczeń. Po klęsce Niemców w 1945 roku lotnisko przejęli Polacy.

Czasy PRL-u to okres rozkwitu lotniska na Zaspie. Było wtedy głównym portem lotniczym północnej Polski i lotniskiem zapasowym warszawskiego Okęcia. Ówcześni oficjele przybywający do Trójmiasta ăz niezapowiedzianą wizytąŇ byli witani właśnie tutaj. Cyrankiewicz, Gomułka, Ochab, Gierek, to tylko niektóre z nazwisk pasażerów rządowych samolotów lądujących na Zaspie. Pojawiały się tu też inne, niezwiązane z ówczesną władzą osobistości: Greta Garbo, Czesław Niemen, Anna Jantar.
W powojennej historii lotniska nie obyło się bez tragedii. W pierwszych powojennych latach szturmowy Ił-2 dosłownie wbił się w jedną z pobliskich kamienic, grzebiąc w swoich szczątkach dwóch pilotów. Na początku lat siedemdziesiątych na ziemię runął szkolny szybowiec podczas próby startu za wyciągarką. Zginęli instruktor i uczeń.
Inne dramatyczne wydarzenie (zakończone jednak happy endem) miało miejsce w 1953 roku. Dwaj młodzi gdańszczanie porwali aeroklubowy dwupłatowiec Po-2 i uciekli nim przez Bałtyk do Szwecji. Udało im się uzyskać azyl na Zachodzie i wyemigrować dalej, do Kanady, gdzie założyli rodziny i dożyli sędziwego wieku. Samolot został zwrócony polskim władzom.
W czasach świetności lotniska na Zaspie dworzec lotniczy mieścił się w przylegającym do hangaru nowoczesnym budynku. Dzisiaj jest tam centrum handlowe ETC. Znikają ostatnie ślady ăZaspy w przestworzachŇ. Trwa rozbiórka historycznych hangarów. Staną tam nowe bloki mieszkalne.


Widok portu lotniczego z samolotu

Port lotniczy

Terminal pasażerski na lotnisku.

Lotnisko na terenie dawnego placu ćwiczeń wojskowych we Wrzeszczu zostało założone około 1910 roku przez pruskie władze wojskowe. Widoczne na zdjęciu hangary znajdowały się w południowo-zachodniej części lotniska, 500 m od stacji kolejowej. Około 1915 roku.
Fot. ze zbiorów Piotra Popińskiego.

Junkers Ju 52 Lufthansy na lotnisku.

Polskie Linie Lotnicze LOT pierwszą regularną linię lotniczą uruchomiły 20 lutego 1946 roku na trasie Warszawa - Gdańsk - Warszawa. Do 1961 roku podstawowym samolotem pasażerskim był LI-2, produkowany przez ZSRR na amerykańskiej licencji samolotu DC-3, czyli popularnej Dakoty. Na zdjęciu: LI-2 w barwach LOT-u podczas dni otwartych lotniska. Lata pięćdziesiąte.
Fot. Zbigniew Kosycarz/KFP

Największy wzrost przewozów pasażerskich nastąpił po 1956 roku. Wiązało się to m.in. z uruchomieniem tzw. linii bocznych bezpośrednich do Krakowa, Wrocławia, Katowic i Rzeszowa z pominięciem lądowania w Warszawie. Na zdjęciu: pasażerowie wysiadają z IŁ-14P. 1962 r.
Fot. Zbigniew Kosycarz/KFP

Betonowe drogi startowe i kołowe wybudowano w latach 1946-1948. Główny pas startowy miał 1800 metrów długości i 80 metrów szerokości. Na zdjęciu z drugiej połowy lat sześćdziesiątych widać stojące na płycie lotniska IŁy-14P. Ten model, produkowany w NRD i Czechosłowacji na licencji ZSRR, był od 1961 roku podstawowym typem samolotu eksploatowanego przez LOT i innych przewoźników z krajów socjalistycznych. Zabierał 32 pasażerów i latał na pułapie 6500 metrów z prędkością przelotową 300 km/godz.
Fot. Zbigniew Kosycarz/KFP

Bez wątpienia wielką gwiazdą witaną w Gdańsku była Marlena Dietrich. Na lotnisku czekały na nią tłumy wielbicieli. Tego samego dnia odbył się jej koncert w Hali Stoczni Gdańskiej. 2 marca 1966 roku.
Fot. Zbigniew Kosycarz/KFP

Na początku lat siedemdziesiątych los lotniska we Wrzeszczu był już przesądzony. Przypominało ono bardziej dworzec autobusowy niż międzynarodowy port lotniczy. Samoloty kołowały tuż obok żegnających i witających, a bagaż odbierano spod wiaty, która była jednocześnie przystankiem autobusowym. Nie można było wydłużyć drogi startowej, rozrastające się gdańskie dzielnice mieszkaniowe przybliżały się do terenów lotniska. Ostatni samolot pasażerski wystartował z Wrzeszcza 30 marca 1974 roku. Na zdjęciu odlot AN-24, 30 sierpnia 1973 roku.
Fot. Zbigniew Kosycarz/KFP

Pas startowy rok 1984.

Obok pasa startowego biegnie droga, co widać na zdjeciach z satelity

W tym miejscu pas startowy przeciety jest miejska tkanka ulic.

A w miejscu hangarów - centrum handlowe ETC.

Rzut 1 na pas startowy z satelity

Rzut 2 na pas startowy z satelity

Rzut 3 - dosc dokladny i duzy obrazek


Zrodla:
(1) http://maps.google.com
(2) "Od Zeppelina do Rębiechowa" - fotograficzna historia gdańskiego lotniska 1912 - 2004 - http://www.gdansk.pl

4 mr piotrem

some days just pass me by :)

piątek, października 27, 2006

2007

Ponieważ rok 2007 zbliża się dużymi krokami, warto pomyslec juz teraz o ewentualnych tripach. Chcialbym odwiedzic 2 miejsca:
1. Czarnobyl - w okolicach dlugiego majowego weekendu.
2. Global Gathering 2007 - przelom lipca i sierpnia, warto juz teraz o tym myslec, zeby zabookowac bilety lotnicze, bo sa bardzo tanie.

Kto jest zainteresowany?

sobota, października 07, 2006

[MMIKE PROMO CD OCTOBER 2006]

TRACKLIST
1. Greens Keepers 'Mesopotamian' [Lance de Sardi Dub]
2. Joey Youngman 'I like it' [Original mix]
3. Identity feat. Miriam Grey 'Open Your Eyes'
4. Dealer's Choice feat. Azeem 'Beautiful You'
5. Mister O 'I've been Thinking' [Miguel Migs Dubpusher remix]
6. Orange Muse 'Keep The Funk Alive' [Soul Avengerz Keep The Funk Dub]
7. Pino Arduini feat. Dawn Tallman 'Jumpin'
8. Right On Brothers 'Circulo dos Chiffres' [Ian Carey Mix]
9. Sumo 'Stay' [DF's Carnival Mix]

Ostatni rok jest obfity w emocje, ale proponuje znalezc sobie chwile, do tego just a little smoke, słuchawki na uszy, zamknąć oczyi zapraszam na konsultacje z Dance Party Hot-Line, ekskluzywna podróż poprzez wszystkie fajne chwile, które się do tej pory wydarzyły i kojarzą się nam z tym, co przyjemne.

Aby pobrac KLIKNIJ TU

czwartek, września 21, 2006

KOTY

sa jednak zajebiste

WSTYD!!!!



Kilkadziesiąt bananów poleciało na głowy Brazylijczyków grających w Pogoni przed i podczas wtorkowego meczu Pucharu Polski w Gdańsku. Pseudokibice II-ligowej Lechii przez cały mecz naśladowali też odgłosy małpy i wznosili okrzyk: "Wzorem naszym jest Rudolf Hess". Tak rasistowskiego zachowania na polskich stadionach jeszcze nie było. Piłkarze ze Szczecina byli załamani.

Ja tez jestem zalamany. Spojrzcie tylko, jaka Ci idioci powiesili sobie flage. Brak mi slow. Ale widac po ryjach, jaki to imbecylizm.

środa, września 20, 2006

Muzeum

Ponizej kilka ciekawostek z pewnego muzeum:
-----------------------------------------------
Pierwszy zestaw dla DJ-a (jeszcze wtedy to sie nazywalo Disc Jockey), 2 decki i prosty mikser. To bylo wyzwanie.


Wielkosc, pamiec, fajny wyglad - co jest wazne w Twoim telefonie? Nowa oferta i spadek cen aparatow oznaczaja jedno - w kazdej chwili mozesz zakonczyc przygode z Twoim towarzyszem, i wypieprzyc go na smietnik. Zastanow sie
W tym muzeum jest interesujaca ekspozycja, wraz z licznikiem, ktory wskazywal w dniu 31 lipca 2006 liczbe 5 149 528. Ta liczba oznacza ilosc wymienionych aparatow w UK od dnia otwarcia ekspozycji, czyli od dnia 29 marca 2006.



Pierwszy na swiecie elektroniczny zestaw do eutanazji, wyprodukowany w Australii. Po prostu podpinasz sobie igle, odpalasz kompa, start - programy - ZabijMnie 2.0, uruchom. I za chwile juz Cie nie ma. W dzisiejszych czasach to ustrojstwo pewnie by jeszcze wysylalo maila do zakladu pogrzebowego po zgonie, ze trzeba zabrac zwloki, oraz automatycznie realizowalo przelew za ostatnia posluge. Slowem - czasy czlowieka samowystarczalnego.


A tu dwa pierwsze laptopy. Zapewne mozna bylo na nich grac w tetris.


Apollo 11 - takim wlasnie czyms ludzie wyladowali na ksiezycu.

wtorek, września 19, 2006

Welcome aboard !

Witaj! Wlasnie wygrales w naszej stacji, lot w kierunku maksymalizacji, przezyc ekstremalnych wariacji. Ready to go?

TRIP GUIDE:
1. Zanim wsiadziesz sprawdz - musi byc peep-show na pokładzie.....

2. Jak wiadomo kokaina zawsze jest pod siedzeniem....

3. .....a prezerwatywy do szybkich numerkow nad glowa.

4. Pierwsza zasadą seksu analnego w samolocie jest właściwa pozycja i mocny uchwyt

5. Nie baw się sam podczas lotu..

6. Nigdy, przenigdy nie kradnij magicznej walizki iluzjoniście....

7. Zaciskaj wiazanie az ci zsinieje

8. Wnoszenie starego sprzętu na pokład to ostra obora....

9. Na koniec dobra rada - zawsze ustalaj fakty - "Dobra, kto puscil baka?"

poniedziałek, września 18, 2006

ERIC MORILLO zremiksował wszystkich, od Whitney Houston do...

Basement Jaxx, od Sneaker Pimps do Macy Gray. Byl zalozycielem legendarnej Subliminal Records i wspólpracowaj z Audio Bullys. Jest artysta ktory posiada platynowe plyty, oraz osiagnal szczyty list przebojow jako producent ukryty pod nazwa Reel 2 Rell z hitem "I Like To Move It".

Ale jakie jest jego najwieksze osiagniecie?

"Musze powiedziec, ze to bylo wtedy, kiedy kupilem mojej Mamusi dom", usmiecha sie urodzony w Nowym Yorku producent. "Sprawilem jej mnowsto klopotow kiedy bylem gowniarzem, i jak kazdy dzieciak mowilem - kiedy dorosne kupie ci dom". Od rozpoczecia mojej przygody z muza do dzisiaj, to byl najwazniejszym moment w mojej karierze.

Jako producent Morillo byl odpowiedzialny za oszalamiajaca ilosc trackow, pod takimi pseudonimami jak m.in. Minsters De la Funk, The Dronez (projekt z Harrym "Choo Choo" Romero i Josem Nunenezem, ktorzy jako trio uzyskali tytul "remixerow roku 2001"), RAW, Smooth Touch, RBM, Deep Soul, Club Ultimate i Li'l Mo Ying Yang.
Jako DJ gral na calym swiecie, poczawszy od swoich legendarnych Subliminal Session Party w Pacha na Ibizie, do eventow w Crobar w Miami. Erick we wszystkim co robi, jest poza tym niezrownanym twardzielem jesli chodzi o prace.
"Jestem pracoholikiem", przyznaje, "Czasami jestem w studio 24/7" - ale do tego dochodzi to, ze lubie to robic i czerpac z tego co najlepsze. Na Party RadioOne w Miami, w tym roku, stalem na szczycie baru, mialem w reku dwie butelki Tequilli i wlewalem ja wprost do gardel imprezowiczow. To byla zajebista noc!"

wiecej: http://www.erickmorillo.com/

A dla rozpoznania tego zajebistego kolesia ponizej zajebisty set do zassania:



Subliminal Sessions 10 (A)
Subliminal Sessions 10 (B)

czwartek, sierpnia 31, 2006

elektroniczny czwartek

piątek, sierpnia 25, 2006

DOMINIKANA 10-18 SIERPNIA 2006



10/08/2006 - Czwartek (PODRÓŻ)
Właściwie to powinienem zacząć od środy poprzedniego dnia. Działając na najwyższych obrotach, załatwialiśmy wszystkie ważne i nie cierpiące zwłoki sprawy, ja oczywiście w pracy a Żaneta domowo-dzieckowe. Wracaliśmy właśnie do domu, kiedy Żaneta odebrała telefon od Artura, że chyba z nami nie pojedzie, bo miał wypadek na skuterze. Oczywiście liczyliśmy na czarny humor, ale niestety okazała się to prawda. Facet cały wieczór spędził w szpitalu napędzając nam sporo strachu i nerwów. Koniec końców, okazało się, że jedzie. Po nieprzespanej nocy, spędzonej na pakowaniu walizy oraz ostatnich-czynności-przedwyjazdowych, o 5 rano spotkaliśmy się pod moją firmą, gdzie zostawiłem samochód i Ani autem wyruszyliśmy do Warszawy. W trakcie (a także później) Artur bardzo cierpiał. W Warszawie musieliśmy jechać do sklepu ortopedycznego, gdzie po długim wybieraniu, zakupił sobie szelki stabilizującego jego obojczyk, który był pęknięty. Przy okazji spotkaliśmy ?mamusię pojeba?, która krzyczała w tym sklepie na swoją płaczącą córeczkę, wyciągając ją jak zwierzę przed sklep i krzycząc na nią ?jak będziesz płakać to Ci tak wpierdolę na dupę że popamiętasz? albo ?zobacz ? wszyscy się z Ciebie śmieją?. Co za małpa i pizda.
Dodatkowych emocji dodał nam fakt, iż w tym dniu (dowiedzieliśmy się o tym dojeżdżając do WAWY), brytyjska policja udaremniła zmasowane zamachy na samoloty, ewakuowano Okęcie i w ogóle super. Jedziemy na wakacje a tu same problemy.
Ale udało się wylecieć o czasie. Samolot leci do Santo Domingo na Dominikanie, z międzylądowaniem w Gandar/Kanada - http://www.ganderairport.com/ (Strategically located along routes between the Americas and Europe, the Gander International Airport Authority has a major service role of providing technical stop services to commercial carriers and corporate aircraft for their transatlantic activities. As the main entry points into North American airspace, the airport and the town also provide essential medical and security services in the event of in-flight emergencies. Customs and immigration services are also provided on-site in support of this role.), na którym zrobiliśmy sobie ze szwagrem przerwę techniczną na papieroska oraz zakupiliśmy jakieś napoje, bo zdzierstwo na czarterach przekracza wszelkie normy (30 dolarów za beznadziejny catering na osobę.)
Lotnisko położone jest w Nowej Funlandii (tak tak, stamtąd pochodzą nowofunlandczyki i labradory), w środku okropnie wielkiej niezamieszkałej przestrzeni, lasów i łosi, po prostu wrażenie niesamowite ? sąsiedzi mieszkają pewnie koło siebie o 100 km. Samo lotnisko w środku chyba nie było modernizowane od 50 lat, nadaje się jak żywo do nakręcenia sequela Pawlaka i Kargula w Ameryce, bez wydatków na dekorację. Dodatkową atrakcją lotniska jest Pan Łoś, z którym zdjęcia mogą sobie zrobić tylko wybrane łosie.
Po wyruszeniu w dalszą drogę była okazja pożartować ze śpiących w samolocie z otwartą gębą (dobrze że mi nie leciała ślina hiehiehie).
Lot trwał ?niecałe? 11 godzin, wylecieliśmy z Warszawy o 16:30 a w Santo Domingo wylądowaliśmy o 23 czasu lokalnego (-4 GMT) czyli (-6 CET). Odebraliśmy swoje bagaże, zapłaciliśmy myto za ?wstęp? na Dominikanę po 10 USD od łebka i?.








11/08/2006 ? Piątek (PIERWSZY DZIEŃ)

Jesteśmy, noc a chyba ze 30 stopni, w autobusie, który nas wiózł do odległego o 4 godziny drogi miejsca naszych wymarzonych wakacji, klimatyzacja na maxa. Po wypaleniu obowiązkowego papierosa, ruszyliśmy. Na miejsce, czyli do hotelu PARADISE BEACH & CASINO w turystycznej części PUERTO PLATA, nazywającej się PLAYA DORADA, dotarliśmy o 4 rano, do 5. Recepcja przydzielała pokoje, z którymi oczywiście był problem, bo nie były ?takie jak na zdjęciach z katalogu?, ale przyznam szczerze, że ta cała awantura z pokojami jakoś mnie od początku nie obchodziła, bo nie przyjechałem tam siedzieć w pokoju. Zresztą Żaneta mówiła to samo. Zaczęło być już widno, kiedy otworzyliśmy okno, a tam???.
Ocean, palmy i słońce. Ze szczęścia aż wylazłem przez okno na dach, spalając obowiązkowego papierosa. O 7 poszliśmy na śniadanie ? i tu miłe zaskoczenie, bufet aż się uginał od różnorodnych smakołyków, świeżych owoców i innych pyszności. Odnalazłem oczywiście coś dla siebie ? ulubione ostatnio przeze mnie (respect MadMed from LONDO) Sausage & Beans. Po śniadaniu poszliśmy na krótki spacer nad Ocean, gdzie od razu widać było że jesteśmy pierwszy dzień, bo pod pierwszą napotkaną palmą nawaliliśmy fotki. Potem poszliśmy na basen i do 10 czekaliśmy na otwarcie baru przy basenie (oczywiście nie siedzieliśmy nad kontuarem z wywalonymi jęzorami, tylko normalnie się opalaliśmy jak turyści ?) Ale nie opalaliśmy się zbyt długo bo zaczęło się chmurzyć i w ciągu 10 minut zaczęło kropić, a w ciągu następnych 10 sekund zaczęło tak napierdalać, że gubiąc rzeczy uciekaliśmy pod zadaszoną część basenu (jednak ktoś projektował to z głową). Za chwileczkę otworzyli bar, no i poszliśmy po bandzie ? po wypiciu kliku drinków (Pinacolada, Black Russian i Banana Mama) było już wesoło, a jak wyszło słońce wróciliśmy na leżaczki, gdzie zmożeni i lekko ululani zasnęliśmy we czwórkę jak dzieci.
Obudziło nas słońce, które niemożliwie dawało czadu ? to naprawdę była lampa, czuliśmy że się opalamy i nawet ja ? twardziel na słoneczne klimaty w ciągu 10 minut nasmarowałem się filtrem 20 bo czułem, że to nie przelewki.
Po basenie i po obiedzie było zebranie niezadowolonych z pokoi, któremu przewodniczył mój Szwagier ? Artur Gejo Mundi ? Kandydat na Prezydenta XX RP. Jak przemawiał to stałem koło niego taki dumny, wodząc po oczach zebranych w oczekiwaniu na zazdrosne spojrzenia wyrażające tylko jedno ?No, no, mieć takiego Szwagra ? Przywódcę i Wujka Dobra Rada, to dopiero jest coś? ?
Potem poszedłem z Żanetą na krótki spacer, odwiedzając niedaleko położone centrum handlowe, gdzie ciągle ktoś coś nam chciał sprzedać, wszyscy się do nas uśmiechali i witali nas ichniejszym ?OLA?. Ja kupiłem sobie fajne koraliki a Żaneta nadepnęła na pięknie wystruganego z drewna żółwia, łamiąc przy tym biedakowi łapkę, co spowodowało głośne CLICK (łamiąca się nóżka żółwia) oraz OOOOOOO (zdziwienie Żanety). Przeszliśmy się jeszcze kawałek dalej, zwiedzając inne ośrodki w PLAYA DORADA i wróciliśmy do PARADISE brzegiem oceanu. Pierwszy raz weszliśmy do wody ? ale ciepła, szok. Na kolacji doszła nam do programu rozrywkowego wyjazdu jeszcze jedna atrakcja ?DOKARMIANIE i OCHRONA ZWIERZĄT (dalej DiOZ)?. Na stołówce pojawił się kot, który od razu został namierzony przez Żanetę i dokarmiony w trybie pilnym i bezdyskusyjnym. I tak rozpoczęła się ta gra ? po każdym posiłku wynoszenie żarcia dla lokalnych psów i kotów, chociaż nie wolno było nic wynosić ze stołówki, ale jako znani kiciarze oczywiście natychmiast wytłumaczyliśmy Pani: ?It?s for our friend, He Has broken shoulder?. Zaraz po wyjściu z talerzem mięcha padała komenda ?Chodź Michał poszukamy kotków (lub psów, w zależności od tego, które z nich widzieliśmy przed wejściem na posiłek)? I tak już było do końca. ?
Wieczorem niestety nie wytrzymaliśmy poprzedniej nieprzespanej nocy i zmogło nas, także o 19:00 (13:00 u Was) poszliśmy spać. Ale oczywiście dał się nam we znaki JetLag i wstaliśmy z Żanetą o 3 w nocy super wyspani. No i poszliśmy na nocny spacer brzegiem oceanu, spotykając po drodze uciekające małe kraby, wielkie ćmy o długości 10 cm siedzące w piasku. Ochroniarz który zobaczył nas oglądających te dziwy, zawołał nas; podchodzimy a koleś na sznurku jak na smyczy prowadzi wielkiego kraba, któremu oczywiście walnęliśmy fotę. Odeszliśmy kilka metrów i powstał szybki plan, żeby w ramach akcji DiOZ odkupić od ochroniarza tego kraba i wypuścić go do wody. Plan jak szybko powstał, tak szybko został obalony ? przecież on się i tak udusi, przez ten sznurek ?
Po powrocie do hotelu, udało nam się jeszcze zasnąć i wstaliśmy na śniadanie
















12/08/06 - Sobota (PLAŻA)
Drugi dzień spędziliśmy na plaży, zmagając się z windsurfingiem, którego uczył nas wykwalifikowany trener, znający po angielsku następujące słowa: look, right, left, go, first, good.
Po krótkim kursie udaliśmy się do wody w celu przetestowania naszych umiejętności praktycznych. Zaczęło się ode mnie, oczywiście zaraz wpadłem do wody, która była straaaasznie słona. Dziewczyny też próbowały, ale po dwóch próbach wolały jednak robić sobie fotki przy desce a nie na desce. O godzinie 12:00 było tak gorąco, że nie dało się już wysiedzieć, dlatego poszliśmy śladem jednego gościa i położyliśmy się na leżakach nad samą wodą, dzięki czemu było trochę chłodniej. Wtedy też opracowaliśmy plan, że po kolacji bierzemy taxi i jedziemy zwiedzać Puerto Plata.
Arczi w związku ze złamaną ręką na wycieczkę nie pojechał, ale pojechało za to z nami sympatyczne małżeństwo. Przed hotelem od razu podleciał do nas taksówkarz, z którym ustaliśmy cenę (25 dolarów za jeżdżenie po mieście). Zabraliśmy się w 6 osób do 5 osobowej Toyoty i wyruszyliśmy w nieznane. Wyjeżdżając z Playa Dorado zobaczyliśmy, że obszar ten jest chroniony przez uzbrojoną policję turystyczną. Niebawem mieliśmy się przekonać, dlaczego.
Wjeżdżając do Puerto Plata zobaczyliśmy zupełnie inny świat, świat nędzy, brudu, głośnej muzyki, krzyczących ludzi, jeżdżących jak chcą kierowców (skręca się wystawiając rękę przez okno), nieoznakowanych dziur w jezdni głębokości kilku metrów, rozwalających się pick-upów, którymi jeździło po 10-15 osób, wszędobylskich skutrów, na których podróżowały całe rodziny (ojciec, za nim dziecko ok. 10 lat za nimi matka z niemowlakiem na ręku) i wszystko to legalnie. Pojechaliśmy najpierw do sklepów z pamiątkami, gdzie udało się nam kupić fajny obraz (oczywiście udało nam się utargować jego cenę ze 160 USD na 50 USD). Potem pojechaliśmy do niby fajnego shopping-center, przy którym Biedronka w Ciechanowie wygląda jak mega sklep. Przed sklepem trochę zszokował nas widok około 10-letniej dziewczynki w ciąży która żebrała pieniądze. Taksówkarz wyjaśnił nam, że ona pewnie jest uciekinierką z Haiti. Daliśmy jej 100 Pesos (około 3 USD), które zaraz próbowali jej odebrać ochroniarze parkingu dla skuterów. Potwierdziło się zatem to, co czytaliśmy w przewodniku, że Haitańczyków traktuje się jak kogoś gorszego. Wrażenia z wycieczki niesamowite, zobaczyliśmy naprawdę inny świat.
Wieczorem poszliśmy we czwórkę na disco, ale to był jakiś koszmar. Ich muzyka to jakaś rąbanka rytmów latino, z hip-hopem. Poszliśmy szukać innej dyskoteki i znaleźliśmy (przed wejściem był znak zakaz wnoszenia pistoletów i noży) ale muzyka okazała się taka sama, więc po wypiciu dwóch kieliszków wódeczki (czym wzbudziliśmy powszechne zdumienie) poszliśmy w cholerę spać






















13/08/06 Niedziela (PLAŻA)
Niedzielę również spędziliśmy na plaży, i poznaliśmy Patrycję i Tomasza bardzo sympatycznych i fajnych ludzi, których zaprosiliśmy wieczorem na Żubrówkę zakupioną wcześniej we FreeDuty. Dodatkowo zajawiliśmy się snorkelingiem, bo koło naszego ośrodka była rafa, pełna wielkich jeżowców. Żaneta chciała jednego w ramach akcji DiOZ pogłaskać i wbił jej kolce w palec. Dodatkowo, w wyniku awantury prowadzonej przez Arcziego, dostaliśmy nowe pokoje przy plaży z balkonem i przenosiliśmy swoje bety. Wieczorkiem wypiliśmy Żubrówkę i postanowiliśmy wprowadzić trochę naszej mody i wzięliśmy do naszej dyskoteki do ośrodka (CRAZY MOON) płytkę FTV i zrobiliśmy karierę, bo DJ prosił mnie żebym mu przegrał tą płytkę i przybijał ze mną ostro piony. Następnego dnia czekała nas wycieczka i wcześnie rano musieliśmy wstać (wyjazd 7:45), dlatego po przetańczeniu całej płytki w dyskotece poszliśmy spać.












14/08/06 Poniedziałek (PARADISE ISLAND)
Wyjechaliśmy wcześnie rano autobusikiem, i po około 3 godzinach jazdy dotarliśmy do rybackiej wioski nad brzegiem wioski, skąd motorówką wyruszyliśmy na ocean, gdzie nagle naszym oczom ukazała się wyspa?. 30 metrów długa, 10 metrów szeroka, z 4 budkami zbitymi z desek, przykrytymi dachem z liści palmowych, na której było już trochę ludzi. Piękne kolory no i nurkowanie. Pośród pięknej rafy, cudownych rybek oraz meduz rozmiaru reklamówki, które trochę utrudniały tą podwodną wędrówkę. Mamy zrobione fotki podwodnym aparatem, ale trzeba je wywołać. Rafa zaczynała się około 30 metrów od brzegu, i miała około 20 metrów długości, dalej było widać granatową przestrzeń. Trochę się jej bałem, ale się odważyłem? zaraz za rafą był pionowy uskok w dół, nie widać było dna a rafa od tej strony prezentowała się jak cudowna oaza bezpieczeństwa. Strasznie dziwne uczucie, gdy jest się w takiej głębi. Po nurkowaniu wyszliśmy na brzeg i racząc się rumem z colą, ananasem i mango mieliśmy całkiem udaną sesję zdjęciową ?
Po 3 godzinach pobytu na tej rajskiej wyspie wróciliśmy do rybackiej wioski. Kiedy płynęliśmy motorówką, Tomkowi przypomniała się hiszpańska wersja tytułu znanego filmu Szybcy i wściekli, czyli Rapido e furioso. I zaczęliśmy podkręcać naszego kapitana motorówki: ?Eeeeee Rapido e furioso?. Facet się ostro wczuł i zaczął pokazywać nam możliwości swojej dwusilnikowej krypy. Artur, który pechowo usiadł na końcu (na moim poprzednim miejscu) za chwilę był cały mokry i nie wyglądał na wesołego, kiedy leciało na niego miliony kropel słonej wody. Ale dotarliśmy do brzegu, gdzie oczywiście czekał już na nas straganik z muszlami i hordy biednych dzieciaczków, które prawie pobiły się o niedopitą butelkę Fanty, którą dostały od Żanety. Pojechaliśmy autobusem na obiad do wiejskiej restauracji, w której był naprawdę pyszny makaron, który skończył się po 5 minutach i już go więcej nie było ?No pasta? bardzo nas zasmuciło. Wieczorem wróciliśmy do PARADISE BEACH & CASINO i po kolacji we włoskiej restauracji a?la carte, nawaliliśmy się w 6 resztką Żubrówki ? naprawdę nie trzeba było dużo pić, po takiej ilości wrażeń.






















































15/08/06 Wtorek (PLAŻA)
Cały dzień znów spędziliśmy na plaży, racząc się LEKARSTWEM (wódka + likier z zielonej mięty + sprite) ? wyglądało jak lek (zielone), smakowało jak lek, ale dawało kopa, więc w ciągu dnia 3 razy byliśmy na rauszu i 3 razy trzeźwieliśmy ?
Po południu ponownie, tym razem z Arturem, Tomkiem i Patrycją pojechaliśmy do Puerto Plata, z przesympatycznym taksówkarzem.
Wieczorem było Beach Party i w naszym Grill-Ogrodzie grał zespół fajne kawałki a?la Quantanamera, więc trochę podensowaliśmy a jak się skończyło to wzięliśmy po 3 drinki z baru i wypiliśmy je na plaży omawiając bieżące sprawy urlopowe.










16/08/06 Środa (JEEP SAFARI)
Nazwa trochę nie oddaje o co chodzi w tej wycieczce. O 8:30 rano wsiedliśmy do ciężarówki, na pace której zrobione były ławki do siedzenia. Wyruszyliśmy w góry. Najpierw trafiliśmy do osady rzeźbiarzy i trenerów kogutów. Tzn, w tradycyjnym i legalnym sportem w Republice Dominikany są walki kogutów. Koguty walczą aż jeden z nich padnie, skacząc na siebie i nawalając się jednym (największym) pazurem. Podczas walki, którą nam prezentowano, miały osłonięte te pazury, tak aby nie zrobić sobie krzywdy i żeby nie robić hardkorowego widowiska turystom. Oczywiście jak tylko zaczęły się nawalać to nasze panny zwiały (wiadomo ? program DiOZ). My obejrzeliśmy tą walkę ? zadziorne skurczybyki, aż pierze leciało. Potem obejrzeliśmy jak rzeźbią z kamienia piękne figurki (jedną kupiliśmy) i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Następny przystanek, to fabryka kawy i cygar. Trochę na wyrost się to nazywało fabryką. Pokazali nam jak się robi kawę, z wysuszonych ziaren, jak się tłucze, a potem jak parzy ? nawet sobie kupiłem zawiniątko i chyba jutro wypiję sobie filiżankę. A potem pokazali jak się robi cygara, przy czym na całej tej kupie liści cygar, leżała kura, więc jakoś odechciało mi się palić ? Zjedliśmy jeszcze obiad, i pojechaliśmy do dżungli. Dojechaliśmy na górski strumień, gdzie musieliśmy wypożyczyć za 3 USD gumowe buty do chodzenia po wodospadach. I ruszyliśmy w dżunglę. Strumyk miał tak ciepłą wodę, że aż byliśmy w szoku. Szliśmy około 3 km przez dżunglę, ludzie którzy nas mijali, byli cali mokrzy i mówili do nas ?This is road to hell, you don?t know what are you expecting for?.
Doszliśmy do pięknego kanionu, który był końcem wodospadu, na który po zaopatrzeniu się w kaski i kamizelki zaczęliśmy się mozolnie wspinać, przy pomocy lokalnych przewodników, którzy skakali po nich i poruszali się jak małpy. Koleś który cały wyjazd kręcił na kamerę, schował kamerę w worek na śmieci i wspinał się dalej mozolnie z nami, filmując nasze wysiłki ? To była niesamowita przygoda, wspinanie się wbrew rwącej wodzie, przewodnicy podawali nam rękę i wciągali nas piętro wyżej. W ten sposób pokonaliśmy 7 z 27 wodospadów i ?. Trzeba było jakoś wrócić tą samą trasą. Wspinaczka była niczym przy schodzeniu ? bo albo trzeba było zjeżdżać na plecach po lejach wyrobionych przez wodę albo skakać z progów od 3 do 10 metrów w dziurę wielkości 3m x 3m. W tych najbardziej trudnych miejscach dla bojących się skoków były drabinki, ale ostatni próg ? trzeba było skoczyć, nie było wyjścia, ale wszyscy dali radę. Jak już zeszliśmy to zaczął lać tropikalny deszcz i do naszego jeepa wracaliśmy cali mokrzy w potokach tropikalnego deszczu przez dżunglę, czuliśmy się jak pasażerowie rozbitego samolotu, który roztrzaskał się gdzieś w dżungli a my szukamy jakiejś osady. Zmęczeni ale szczęśliwi, wróciliśmy do domu.



















17/08/06 ? 18/08/06 Czwartek - Piątek (WYJAZD)
Od rana żegnaliśmy się z plażą, z drinkami, o 13:00 zdaliśmy pokój a bagaże zostawiliśmy u Tomka i Patrycji, którzy zostawali (szczęściarze) jeszcze jeden tydzień. Pożegnaliśmy również psy i koty i oficjalnie zamknęliśmy program DiOZ. O 20 wyjechaliśmy w stronę Santo Domingo, żegnając opalonych szczęściarzy, którzy jeszcze tydzień mieli się wylegiwać w tym pięknym miejscu.
Oczywiście tak jak z przyjazdem, tak z wyjazdem nie obyło się bez kłopotów, Artura, który ma niemiecki paszport, nie chcieli wypuścić z Dominikany, bo podobno zmieniły się przepisy i obywatele Niemiec muszą mieć wizę do Kanady. Dopiero po interwencji kapitana samolotu jakoś się udało i wyruszyliśmy do Warszawy. Lot bez przygód ale za to w drodze powrotnej do Gdańska stuknąłem psa, który wyskoczył mi na drogę i zmordowaniu o 5 rano w sobotę dojechaliśmy do naszego domu.

TO BYŁA SUPER PRZYGODA!!!!!!!!!!!!!!!!

P.S. Foto psa, zalamanego zakonczeniem akcji Dokarmianie i Ochrona Zwierzat





P.S.1. Jeszcze tu wrocimy!!!!!!