czwartek, sierpnia 31, 2006

elektroniczny czwartek

piątek, sierpnia 25, 2006

DOMINIKANA 10-18 SIERPNIA 2006



10/08/2006 - Czwartek (PODRÓŻ)
Właściwie to powinienem zacząć od środy poprzedniego dnia. Działając na najwyższych obrotach, załatwialiśmy wszystkie ważne i nie cierpiące zwłoki sprawy, ja oczywiście w pracy a Żaneta domowo-dzieckowe. Wracaliśmy właśnie do domu, kiedy Żaneta odebrała telefon od Artura, że chyba z nami nie pojedzie, bo miał wypadek na skuterze. Oczywiście liczyliśmy na czarny humor, ale niestety okazała się to prawda. Facet cały wieczór spędził w szpitalu napędzając nam sporo strachu i nerwów. Koniec końców, okazało się, że jedzie. Po nieprzespanej nocy, spędzonej na pakowaniu walizy oraz ostatnich-czynności-przedwyjazdowych, o 5 rano spotkaliśmy się pod moją firmą, gdzie zostawiłem samochód i Ani autem wyruszyliśmy do Warszawy. W trakcie (a także później) Artur bardzo cierpiał. W Warszawie musieliśmy jechać do sklepu ortopedycznego, gdzie po długim wybieraniu, zakupił sobie szelki stabilizującego jego obojczyk, który był pęknięty. Przy okazji spotkaliśmy ?mamusię pojeba?, która krzyczała w tym sklepie na swoją płaczącą córeczkę, wyciągając ją jak zwierzę przed sklep i krzycząc na nią ?jak będziesz płakać to Ci tak wpierdolę na dupę że popamiętasz? albo ?zobacz ? wszyscy się z Ciebie śmieją?. Co za małpa i pizda.
Dodatkowych emocji dodał nam fakt, iż w tym dniu (dowiedzieliśmy się o tym dojeżdżając do WAWY), brytyjska policja udaremniła zmasowane zamachy na samoloty, ewakuowano Okęcie i w ogóle super. Jedziemy na wakacje a tu same problemy.
Ale udało się wylecieć o czasie. Samolot leci do Santo Domingo na Dominikanie, z międzylądowaniem w Gandar/Kanada - http://www.ganderairport.com/ (Strategically located along routes between the Americas and Europe, the Gander International Airport Authority has a major service role of providing technical stop services to commercial carriers and corporate aircraft for their transatlantic activities. As the main entry points into North American airspace, the airport and the town also provide essential medical and security services in the event of in-flight emergencies. Customs and immigration services are also provided on-site in support of this role.), na którym zrobiliśmy sobie ze szwagrem przerwę techniczną na papieroska oraz zakupiliśmy jakieś napoje, bo zdzierstwo na czarterach przekracza wszelkie normy (30 dolarów za beznadziejny catering na osobę.)
Lotnisko położone jest w Nowej Funlandii (tak tak, stamtąd pochodzą nowofunlandczyki i labradory), w środku okropnie wielkiej niezamieszkałej przestrzeni, lasów i łosi, po prostu wrażenie niesamowite ? sąsiedzi mieszkają pewnie koło siebie o 100 km. Samo lotnisko w środku chyba nie było modernizowane od 50 lat, nadaje się jak żywo do nakręcenia sequela Pawlaka i Kargula w Ameryce, bez wydatków na dekorację. Dodatkową atrakcją lotniska jest Pan Łoś, z którym zdjęcia mogą sobie zrobić tylko wybrane łosie.
Po wyruszeniu w dalszą drogę była okazja pożartować ze śpiących w samolocie z otwartą gębą (dobrze że mi nie leciała ślina hiehiehie).
Lot trwał ?niecałe? 11 godzin, wylecieliśmy z Warszawy o 16:30 a w Santo Domingo wylądowaliśmy o 23 czasu lokalnego (-4 GMT) czyli (-6 CET). Odebraliśmy swoje bagaże, zapłaciliśmy myto za ?wstęp? na Dominikanę po 10 USD od łebka i?.








11/08/2006 ? Piątek (PIERWSZY DZIEŃ)

Jesteśmy, noc a chyba ze 30 stopni, w autobusie, który nas wiózł do odległego o 4 godziny drogi miejsca naszych wymarzonych wakacji, klimatyzacja na maxa. Po wypaleniu obowiązkowego papierosa, ruszyliśmy. Na miejsce, czyli do hotelu PARADISE BEACH & CASINO w turystycznej części PUERTO PLATA, nazywającej się PLAYA DORADA, dotarliśmy o 4 rano, do 5. Recepcja przydzielała pokoje, z którymi oczywiście był problem, bo nie były ?takie jak na zdjęciach z katalogu?, ale przyznam szczerze, że ta cała awantura z pokojami jakoś mnie od początku nie obchodziła, bo nie przyjechałem tam siedzieć w pokoju. Zresztą Żaneta mówiła to samo. Zaczęło być już widno, kiedy otworzyliśmy okno, a tam???.
Ocean, palmy i słońce. Ze szczęścia aż wylazłem przez okno na dach, spalając obowiązkowego papierosa. O 7 poszliśmy na śniadanie ? i tu miłe zaskoczenie, bufet aż się uginał od różnorodnych smakołyków, świeżych owoców i innych pyszności. Odnalazłem oczywiście coś dla siebie ? ulubione ostatnio przeze mnie (respect MadMed from LONDO) Sausage & Beans. Po śniadaniu poszliśmy na krótki spacer nad Ocean, gdzie od razu widać było że jesteśmy pierwszy dzień, bo pod pierwszą napotkaną palmą nawaliliśmy fotki. Potem poszliśmy na basen i do 10 czekaliśmy na otwarcie baru przy basenie (oczywiście nie siedzieliśmy nad kontuarem z wywalonymi jęzorami, tylko normalnie się opalaliśmy jak turyści ?) Ale nie opalaliśmy się zbyt długo bo zaczęło się chmurzyć i w ciągu 10 minut zaczęło kropić, a w ciągu następnych 10 sekund zaczęło tak napierdalać, że gubiąc rzeczy uciekaliśmy pod zadaszoną część basenu (jednak ktoś projektował to z głową). Za chwileczkę otworzyli bar, no i poszliśmy po bandzie ? po wypiciu kliku drinków (Pinacolada, Black Russian i Banana Mama) było już wesoło, a jak wyszło słońce wróciliśmy na leżaczki, gdzie zmożeni i lekko ululani zasnęliśmy we czwórkę jak dzieci.
Obudziło nas słońce, które niemożliwie dawało czadu ? to naprawdę była lampa, czuliśmy że się opalamy i nawet ja ? twardziel na słoneczne klimaty w ciągu 10 minut nasmarowałem się filtrem 20 bo czułem, że to nie przelewki.
Po basenie i po obiedzie było zebranie niezadowolonych z pokoi, któremu przewodniczył mój Szwagier ? Artur Gejo Mundi ? Kandydat na Prezydenta XX RP. Jak przemawiał to stałem koło niego taki dumny, wodząc po oczach zebranych w oczekiwaniu na zazdrosne spojrzenia wyrażające tylko jedno ?No, no, mieć takiego Szwagra ? Przywódcę i Wujka Dobra Rada, to dopiero jest coś? ?
Potem poszedłem z Żanetą na krótki spacer, odwiedzając niedaleko położone centrum handlowe, gdzie ciągle ktoś coś nam chciał sprzedać, wszyscy się do nas uśmiechali i witali nas ichniejszym ?OLA?. Ja kupiłem sobie fajne koraliki a Żaneta nadepnęła na pięknie wystruganego z drewna żółwia, łamiąc przy tym biedakowi łapkę, co spowodowało głośne CLICK (łamiąca się nóżka żółwia) oraz OOOOOOO (zdziwienie Żanety). Przeszliśmy się jeszcze kawałek dalej, zwiedzając inne ośrodki w PLAYA DORADA i wróciliśmy do PARADISE brzegiem oceanu. Pierwszy raz weszliśmy do wody ? ale ciepła, szok. Na kolacji doszła nam do programu rozrywkowego wyjazdu jeszcze jedna atrakcja ?DOKARMIANIE i OCHRONA ZWIERZĄT (dalej DiOZ)?. Na stołówce pojawił się kot, który od razu został namierzony przez Żanetę i dokarmiony w trybie pilnym i bezdyskusyjnym. I tak rozpoczęła się ta gra ? po każdym posiłku wynoszenie żarcia dla lokalnych psów i kotów, chociaż nie wolno było nic wynosić ze stołówki, ale jako znani kiciarze oczywiście natychmiast wytłumaczyliśmy Pani: ?It?s for our friend, He Has broken shoulder?. Zaraz po wyjściu z talerzem mięcha padała komenda ?Chodź Michał poszukamy kotków (lub psów, w zależności od tego, które z nich widzieliśmy przed wejściem na posiłek)? I tak już było do końca. ?
Wieczorem niestety nie wytrzymaliśmy poprzedniej nieprzespanej nocy i zmogło nas, także o 19:00 (13:00 u Was) poszliśmy spać. Ale oczywiście dał się nam we znaki JetLag i wstaliśmy z Żanetą o 3 w nocy super wyspani. No i poszliśmy na nocny spacer brzegiem oceanu, spotykając po drodze uciekające małe kraby, wielkie ćmy o długości 10 cm siedzące w piasku. Ochroniarz który zobaczył nas oglądających te dziwy, zawołał nas; podchodzimy a koleś na sznurku jak na smyczy prowadzi wielkiego kraba, któremu oczywiście walnęliśmy fotę. Odeszliśmy kilka metrów i powstał szybki plan, żeby w ramach akcji DiOZ odkupić od ochroniarza tego kraba i wypuścić go do wody. Plan jak szybko powstał, tak szybko został obalony ? przecież on się i tak udusi, przez ten sznurek ?
Po powrocie do hotelu, udało nam się jeszcze zasnąć i wstaliśmy na śniadanie
















12/08/06 - Sobota (PLAŻA)
Drugi dzień spędziliśmy na plaży, zmagając się z windsurfingiem, którego uczył nas wykwalifikowany trener, znający po angielsku następujące słowa: look, right, left, go, first, good.
Po krótkim kursie udaliśmy się do wody w celu przetestowania naszych umiejętności praktycznych. Zaczęło się ode mnie, oczywiście zaraz wpadłem do wody, która była straaaasznie słona. Dziewczyny też próbowały, ale po dwóch próbach wolały jednak robić sobie fotki przy desce a nie na desce. O godzinie 12:00 było tak gorąco, że nie dało się już wysiedzieć, dlatego poszliśmy śladem jednego gościa i położyliśmy się na leżakach nad samą wodą, dzięki czemu było trochę chłodniej. Wtedy też opracowaliśmy plan, że po kolacji bierzemy taxi i jedziemy zwiedzać Puerto Plata.
Arczi w związku ze złamaną ręką na wycieczkę nie pojechał, ale pojechało za to z nami sympatyczne małżeństwo. Przed hotelem od razu podleciał do nas taksówkarz, z którym ustaliśmy cenę (25 dolarów za jeżdżenie po mieście). Zabraliśmy się w 6 osób do 5 osobowej Toyoty i wyruszyliśmy w nieznane. Wyjeżdżając z Playa Dorado zobaczyliśmy, że obszar ten jest chroniony przez uzbrojoną policję turystyczną. Niebawem mieliśmy się przekonać, dlaczego.
Wjeżdżając do Puerto Plata zobaczyliśmy zupełnie inny świat, świat nędzy, brudu, głośnej muzyki, krzyczących ludzi, jeżdżących jak chcą kierowców (skręca się wystawiając rękę przez okno), nieoznakowanych dziur w jezdni głębokości kilku metrów, rozwalających się pick-upów, którymi jeździło po 10-15 osób, wszędobylskich skutrów, na których podróżowały całe rodziny (ojciec, za nim dziecko ok. 10 lat za nimi matka z niemowlakiem na ręku) i wszystko to legalnie. Pojechaliśmy najpierw do sklepów z pamiątkami, gdzie udało się nam kupić fajny obraz (oczywiście udało nam się utargować jego cenę ze 160 USD na 50 USD). Potem pojechaliśmy do niby fajnego shopping-center, przy którym Biedronka w Ciechanowie wygląda jak mega sklep. Przed sklepem trochę zszokował nas widok około 10-letniej dziewczynki w ciąży która żebrała pieniądze. Taksówkarz wyjaśnił nam, że ona pewnie jest uciekinierką z Haiti. Daliśmy jej 100 Pesos (około 3 USD), które zaraz próbowali jej odebrać ochroniarze parkingu dla skuterów. Potwierdziło się zatem to, co czytaliśmy w przewodniku, że Haitańczyków traktuje się jak kogoś gorszego. Wrażenia z wycieczki niesamowite, zobaczyliśmy naprawdę inny świat.
Wieczorem poszliśmy we czwórkę na disco, ale to był jakiś koszmar. Ich muzyka to jakaś rąbanka rytmów latino, z hip-hopem. Poszliśmy szukać innej dyskoteki i znaleźliśmy (przed wejściem był znak zakaz wnoszenia pistoletów i noży) ale muzyka okazała się taka sama, więc po wypiciu dwóch kieliszków wódeczki (czym wzbudziliśmy powszechne zdumienie) poszliśmy w cholerę spać






















13/08/06 Niedziela (PLAŻA)
Niedzielę również spędziliśmy na plaży, i poznaliśmy Patrycję i Tomasza bardzo sympatycznych i fajnych ludzi, których zaprosiliśmy wieczorem na Żubrówkę zakupioną wcześniej we FreeDuty. Dodatkowo zajawiliśmy się snorkelingiem, bo koło naszego ośrodka była rafa, pełna wielkich jeżowców. Żaneta chciała jednego w ramach akcji DiOZ pogłaskać i wbił jej kolce w palec. Dodatkowo, w wyniku awantury prowadzonej przez Arcziego, dostaliśmy nowe pokoje przy plaży z balkonem i przenosiliśmy swoje bety. Wieczorkiem wypiliśmy Żubrówkę i postanowiliśmy wprowadzić trochę naszej mody i wzięliśmy do naszej dyskoteki do ośrodka (CRAZY MOON) płytkę FTV i zrobiliśmy karierę, bo DJ prosił mnie żebym mu przegrał tą płytkę i przybijał ze mną ostro piony. Następnego dnia czekała nas wycieczka i wcześnie rano musieliśmy wstać (wyjazd 7:45), dlatego po przetańczeniu całej płytki w dyskotece poszliśmy spać.












14/08/06 Poniedziałek (PARADISE ISLAND)
Wyjechaliśmy wcześnie rano autobusikiem, i po około 3 godzinach jazdy dotarliśmy do rybackiej wioski nad brzegiem wioski, skąd motorówką wyruszyliśmy na ocean, gdzie nagle naszym oczom ukazała się wyspa?. 30 metrów długa, 10 metrów szeroka, z 4 budkami zbitymi z desek, przykrytymi dachem z liści palmowych, na której było już trochę ludzi. Piękne kolory no i nurkowanie. Pośród pięknej rafy, cudownych rybek oraz meduz rozmiaru reklamówki, które trochę utrudniały tą podwodną wędrówkę. Mamy zrobione fotki podwodnym aparatem, ale trzeba je wywołać. Rafa zaczynała się około 30 metrów od brzegu, i miała około 20 metrów długości, dalej było widać granatową przestrzeń. Trochę się jej bałem, ale się odważyłem? zaraz za rafą był pionowy uskok w dół, nie widać było dna a rafa od tej strony prezentowała się jak cudowna oaza bezpieczeństwa. Strasznie dziwne uczucie, gdy jest się w takiej głębi. Po nurkowaniu wyszliśmy na brzeg i racząc się rumem z colą, ananasem i mango mieliśmy całkiem udaną sesję zdjęciową ?
Po 3 godzinach pobytu na tej rajskiej wyspie wróciliśmy do rybackiej wioski. Kiedy płynęliśmy motorówką, Tomkowi przypomniała się hiszpańska wersja tytułu znanego filmu Szybcy i wściekli, czyli Rapido e furioso. I zaczęliśmy podkręcać naszego kapitana motorówki: ?Eeeeee Rapido e furioso?. Facet się ostro wczuł i zaczął pokazywać nam możliwości swojej dwusilnikowej krypy. Artur, który pechowo usiadł na końcu (na moim poprzednim miejscu) za chwilę był cały mokry i nie wyglądał na wesołego, kiedy leciało na niego miliony kropel słonej wody. Ale dotarliśmy do brzegu, gdzie oczywiście czekał już na nas straganik z muszlami i hordy biednych dzieciaczków, które prawie pobiły się o niedopitą butelkę Fanty, którą dostały od Żanety. Pojechaliśmy autobusem na obiad do wiejskiej restauracji, w której był naprawdę pyszny makaron, który skończył się po 5 minutach i już go więcej nie było ?No pasta? bardzo nas zasmuciło. Wieczorem wróciliśmy do PARADISE BEACH & CASINO i po kolacji we włoskiej restauracji a?la carte, nawaliliśmy się w 6 resztką Żubrówki ? naprawdę nie trzeba było dużo pić, po takiej ilości wrażeń.






















































15/08/06 Wtorek (PLAŻA)
Cały dzień znów spędziliśmy na plaży, racząc się LEKARSTWEM (wódka + likier z zielonej mięty + sprite) ? wyglądało jak lek (zielone), smakowało jak lek, ale dawało kopa, więc w ciągu dnia 3 razy byliśmy na rauszu i 3 razy trzeźwieliśmy ?
Po południu ponownie, tym razem z Arturem, Tomkiem i Patrycją pojechaliśmy do Puerto Plata, z przesympatycznym taksówkarzem.
Wieczorem było Beach Party i w naszym Grill-Ogrodzie grał zespół fajne kawałki a?la Quantanamera, więc trochę podensowaliśmy a jak się skończyło to wzięliśmy po 3 drinki z baru i wypiliśmy je na plaży omawiając bieżące sprawy urlopowe.










16/08/06 Środa (JEEP SAFARI)
Nazwa trochę nie oddaje o co chodzi w tej wycieczce. O 8:30 rano wsiedliśmy do ciężarówki, na pace której zrobione były ławki do siedzenia. Wyruszyliśmy w góry. Najpierw trafiliśmy do osady rzeźbiarzy i trenerów kogutów. Tzn, w tradycyjnym i legalnym sportem w Republice Dominikany są walki kogutów. Koguty walczą aż jeden z nich padnie, skacząc na siebie i nawalając się jednym (największym) pazurem. Podczas walki, którą nam prezentowano, miały osłonięte te pazury, tak aby nie zrobić sobie krzywdy i żeby nie robić hardkorowego widowiska turystom. Oczywiście jak tylko zaczęły się nawalać to nasze panny zwiały (wiadomo ? program DiOZ). My obejrzeliśmy tą walkę ? zadziorne skurczybyki, aż pierze leciało. Potem obejrzeliśmy jak rzeźbią z kamienia piękne figurki (jedną kupiliśmy) i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Następny przystanek, to fabryka kawy i cygar. Trochę na wyrost się to nazywało fabryką. Pokazali nam jak się robi kawę, z wysuszonych ziaren, jak się tłucze, a potem jak parzy ? nawet sobie kupiłem zawiniątko i chyba jutro wypiję sobie filiżankę. A potem pokazali jak się robi cygara, przy czym na całej tej kupie liści cygar, leżała kura, więc jakoś odechciało mi się palić ? Zjedliśmy jeszcze obiad, i pojechaliśmy do dżungli. Dojechaliśmy na górski strumień, gdzie musieliśmy wypożyczyć za 3 USD gumowe buty do chodzenia po wodospadach. I ruszyliśmy w dżunglę. Strumyk miał tak ciepłą wodę, że aż byliśmy w szoku. Szliśmy około 3 km przez dżunglę, ludzie którzy nas mijali, byli cali mokrzy i mówili do nas ?This is road to hell, you don?t know what are you expecting for?.
Doszliśmy do pięknego kanionu, który był końcem wodospadu, na który po zaopatrzeniu się w kaski i kamizelki zaczęliśmy się mozolnie wspinać, przy pomocy lokalnych przewodników, którzy skakali po nich i poruszali się jak małpy. Koleś który cały wyjazd kręcił na kamerę, schował kamerę w worek na śmieci i wspinał się dalej mozolnie z nami, filmując nasze wysiłki ? To była niesamowita przygoda, wspinanie się wbrew rwącej wodzie, przewodnicy podawali nam rękę i wciągali nas piętro wyżej. W ten sposób pokonaliśmy 7 z 27 wodospadów i ?. Trzeba było jakoś wrócić tą samą trasą. Wspinaczka była niczym przy schodzeniu ? bo albo trzeba było zjeżdżać na plecach po lejach wyrobionych przez wodę albo skakać z progów od 3 do 10 metrów w dziurę wielkości 3m x 3m. W tych najbardziej trudnych miejscach dla bojących się skoków były drabinki, ale ostatni próg ? trzeba było skoczyć, nie było wyjścia, ale wszyscy dali radę. Jak już zeszliśmy to zaczął lać tropikalny deszcz i do naszego jeepa wracaliśmy cali mokrzy w potokach tropikalnego deszczu przez dżunglę, czuliśmy się jak pasażerowie rozbitego samolotu, który roztrzaskał się gdzieś w dżungli a my szukamy jakiejś osady. Zmęczeni ale szczęśliwi, wróciliśmy do domu.



















17/08/06 ? 18/08/06 Czwartek - Piątek (WYJAZD)
Od rana żegnaliśmy się z plażą, z drinkami, o 13:00 zdaliśmy pokój a bagaże zostawiliśmy u Tomka i Patrycji, którzy zostawali (szczęściarze) jeszcze jeden tydzień. Pożegnaliśmy również psy i koty i oficjalnie zamknęliśmy program DiOZ. O 20 wyjechaliśmy w stronę Santo Domingo, żegnając opalonych szczęściarzy, którzy jeszcze tydzień mieli się wylegiwać w tym pięknym miejscu.
Oczywiście tak jak z przyjazdem, tak z wyjazdem nie obyło się bez kłopotów, Artura, który ma niemiecki paszport, nie chcieli wypuścić z Dominikany, bo podobno zmieniły się przepisy i obywatele Niemiec muszą mieć wizę do Kanady. Dopiero po interwencji kapitana samolotu jakoś się udało i wyruszyliśmy do Warszawy. Lot bez przygód ale za to w drodze powrotnej do Gdańska stuknąłem psa, który wyskoczył mi na drogę i zmordowaniu o 5 rano w sobotę dojechaliśmy do naszego domu.

TO BYŁA SUPER PRZYGODA!!!!!!!!!!!!!!!!

P.S. Foto psa, zalamanego zakonczeniem akcji Dokarmianie i Ochrona Zwierzat





P.S.1. Jeszcze tu wrocimy!!!!!!