środa, marca 01, 2006

Relacja z wycieczki do Hong-Kongu (16/02/2006-21/02/2006) CZ 2



BOK GWAI



BOK GWAI (biały duch, biały diabeł) jest określeniem używanym przez Chinczykow w stosunku do bialych (kolonizatorow).
Określenie to powstało po Wojnach Opiumowych. Na początku XIX w. panujący w Chinach Mandżurowie, kierując się własnymi zyskami, ograniczyli handel z zagranicą do kilku monopolistycznych organizacji kupieckich, znajdujących się pod ich nadzorem. Protestowali przeciwko temu kupcy europejscy, zwłaszcza angielscy i francuscy, którzy działali w ramach ekspansywnych Kompanii Wschodnioindyjskich. Proponowali oni przede wszystkim otwarcie wielkiego chińskiego rynku zbytu dla swych towarów. Kupując w dużych ilościach herbatę, jedwab, ryż i wytwory rzemiosła, musieli płacić za te towary srebrem, z braku zgody na wwóz do Chin własnych towarów. Dla zrównoważenia więc bilansu płatniczego, kupcy angielscy zaczęli do Chin dostarczać w dużych ilościach opium z upraw w Indiach Brytyjskich. Palenie opium bardzo się w Chinach rozpowszechniło, mimo szkodliwego jego działania na zdrowie palących, a handel nim przybrał formę kontrabandy.

Gdy na polecenie cesarza władze Kantonu dokonały blokady faktorii angielskich i spalono 20 tys. skrzyń z zarekwirowanym opium, rząd W. Brytanii uznał to za pretekst do wszczęcia karnej wojny (1839-42) przeciwko Chinom. Eskadra okrętów brytyjskich zaatakowała Kanton, a oddziały desantowe piechoty zajęły ten port, później także szereg innych miast przybrzeżnych, łącznie z Szanghajem. Rząd Czingów musiał skapitulować, gdyż Brytyjczycy dysponowali znacznie nowocześniejszym uzbrojeniem, któremu Chińczycy nie potrafili się przeciwstawić.

W zawartym po pierwszej wojnie opiumowej traktacie nankinskim (1841 rok) Chiny zgodziły się na udostępnienie W. Brytanii pięciu dużych portów, ograniczenie cła wwozowego do 5 %, przyznanie praw eksterytorialnych dla Brytyjczyków i inne. Podobne traktaty spisane zostały również z Francją i USA. Francuzi dodatkowo uzyskali zgodę na prowadzenie w Chinach działalności misyjnej przez Kościół katolicki. Jednym z postanowień tego traktatu było przejęcie Honkkongu, znajdując się dotąd w rękach chińskich przez Wielką Brytanię. W późniejszym czasie Hongkong powiększył swój obszar o tzw. "Nowe Terytoria" (New Territories). W 1898 podpisano umowę 99-letniej "dzierżawy" tych terytoriów przez Wielką Brytanię. Nieoficjalną stolicą Hongkongu zostało miasto Victoria. Hongkong rozwinął się znacznie w XX wieku, stając się swoistym pomostem gospodarczym i kulturalnym między światem zachodnim a komunistycznymi Chinami.

Na mocy umowy chińsko-brytyjskiej zawartej w 1984 roku ustalono warunki, na których Hongkong powrócił do Chin po upływie okresu dzierżawy w 1997 roku. Chiny zobowiązały się pozostawić władzom Hongkongu do 2047 roku dużą autonomię we wszystkich sprawach, z wyjątkiem polityki zagranicznej. 1 lipca 1997 roku ChRL ponownie objęła w posiadanie Hongkong.

Dzisiejszy Hongkong to stolica biznesu, w której nie brak kolorytu chińskich zwyczajów i biedy. Zwracają uwagę przede wszystkim budynki mieszkalne, w których jest olbrzymie nagromadzenie mieszkańców, żyjących w malutkich mieszkankach 5x5 metrów w kilka osób. Proponuję obejrzeć zbliżenia budynków mieszkalnych - widać dobrze w jakich warunkach żyją mieszkańcy (7 mln mieszkańców na powierzchni 1102 km2).

Walutą Hongkongu są Dolary Hongkongu (HKD), które są o tyle ciekawe, że są trzy różne banki mające prawo do wydawania swoich banknotów, więc 20 HKD nie wygląda tak samo jak inne 20 HKD. Przelicznik to mniej więcej 1 HKD=0,42 PLN. Bez problemu można korzystać z polskich kart VISA Electron oraz VISA.

Czas to +8 w stosunku do GMT.


HKD


Drugiego dnia przebudzenie nie było miłe (zważywszy na okolicznosci poprzedniego wieczoru) - dzwonek telefonu w hotelowym pokoju wyrwał mnie ze snu - szef wycieczki wzywa mnie na dół, ponieważ idziemy zwiedzać. Oczywiście powiedziałem "już schodzę" i rzuciłem słuchawkę oddając się dalej w szpony łóżka. Oczywiscie wycieczka pojechala beze mnie.
No cóż, dam sobie radę. Jestem w końcu w stolicy handlu więc trzeba trochę pohandlować. Nagle ktoś puka do mnie, okazało się że Marek też nie pojechał. Pijemy kawkę (w pokoju jest mini barek oraz saszetki z kawą i herbatką i.... wspaniała chińska zupka) i postanawiamy jechać na Mong Kok (dzielnica handlowa o jakiej czytałem wcześniej w internecie).
Poprzedniego dnia Chas pokazał mi jak tam dojechać metrem, ale jesteśmy świeżaki, więc dajemy sobie wcisnąć, że lepiej jechać autobusem. Wsiadamy więc do busa, którego kierowca udająć że nie rozumie po angielsku, orżnął mnie na 10 HKD.
Podczas jazdy przyglądamy się tubylcom. Ale oni traktują nas jak powietrze, nawet dziewczyny nie reagują na nasz wzrok (chociaż nie ma czego żałować, bo chinki są niskie, grube i mają krzywe nogi). Czyli faktycznie jesteśmy Bok Gwai.
Są nam wdzięczni za to że biali zbudowali im takie imperium, i za to nas szanują, ale nas nie nawidzą. I to się czuje i będzie czuło przez całą wycieczkę. Prawie w ogóle nie ma białych (1,5 % mieszkańców HK stanowią europejczycy), więc nie jest zbyt miło. Autobus przedziera się przez jeden z trzech tuneli pomiędzy HongKong Island a Kowloonem. Jeden z tych tuneli jest bezpłatny państwowy a dwa pozostałe zbudowane za pieniądze prywatne i są pobierane opłaty (przez 50 lat od czasu wybudowania, potem przechodzą na własność państwową).



Bok Gwai w grupie nieprzyjaźnie nastawionych tubylców w drodze z Mong Kok



Taxi w HK są wszystkie takie same czerwone Toytoy, a w tle polecam przyglądnąć się ślicznemu budynkowi mieszkalnemu jakich wiele w HK




Standardowy budynek mieszkalny w HK



Mapa metra, nasza stacja to Fortress Hill



Mong-Kok




Straganowa częsc Mong-Kok



Klatka schodowa na Mong-Kok, za tymi kratowanymi drzwiami sa sklepiki z lewizna.





Ale ciepło, +25'C


Dojechaliśmy na Mong Kok, i postanwiamy posilić się chińskimi pysznościami w McDonald's (a jakże).
Na Mong Kok jest olbrzymia ilość ludzi, sklepikarze wychodzą na ulicę i krzyczą do mikrofonów założonych przymocowanych do buzi, gra głośna muzyka więc jest naprawdę głośno i przytłaczająco.
Jedna z ulic to typowy chiński handel straganowy, gdzie sprzedawcy łapią za odzież każdego białego - Mr come on, Mr come on.
Ale za chwilę trafiamy na to czego szukaliśmy. Wyłożone katalogi z zegarkami Rolex, Bvlgari, Gucci itd. oraz torebki.
Po wykazaniu zainteresowania zostajemy poprowadzenie do budynku obok targowiska, gdzie w obskurnych klatkach są za kratami sklepiki z lewizną zamiast mieszkań. Przed każdymi drzwiami stoją posążki buddy, palą się kadzidełka i położone są dary dla buddy - ananasy, banany. Na umówiony sygnał zostajemy wpuszczeni do mieszkania-sklepu. A tam - Amerykanie, Holendrzy same białasy i kupują lewiznę na tony. Zatem zakupiłem sobie kilka zegarków i torebki dla moich rodzinnych dziewczyn.
Po nerwowym targowaniu się za pomocą kalkulatora nabieram wprawy jak z nimi rozmawiać i się targować i potem byłem proszony o pomoc przy targowaniu :) Jednak mam zmysł handlowca - hahahahahaha.



Mini-konferencja na 27 piętrze budynku Bank of China

Po zakupach wsiadamy w metro i spadamy do Hotelu, bo o 13 mamy jechać na mini-konferencję z firmą Planet, która nas do HK zaprosiła.

Z powrotem na Mong-Kok



Wieczorne zwiedzanie Mong-Kok


Konferencja okazuje się być nudna jak diabli, więc owładnięty rządzą handlu urywam się i wracam na Mong-Kok.
Tam przy okazji spotykam ulicznego zegarmistrza (prawdziwy zegarmistrz jak u nas tylko pracuje na ulicy) i za 30 HKD kupuję u niego baterię do swojego zegarka.


Uliczny zegarmistrz na Mong-Kok




Przy okazji powiem jedno - chińskie żarcie jest straszne - tłuste i olbrzymie owoce morza jakieś słonie morskie i inne parszywstwa leżą wprost wywalone na ulicy albo smażą się na głębokim tłuszczu, co powoduje mdłości. Naprawdę nic nie spróbowałem z lokalnego żarcia - nie byłem w stanie na to patrzeć, a co dopiero jeść.
Jedyne co mi smakowało to kaczka po pekińsku (prawdziwa - przychodzi kucharz w białych rękawiczkach i całą upieczoną kaczkę łącznie z głową kroi w plasterki, które następnie zawija w naleśniczki), w dobrej restauracji. Serwuje się tam bardzo malutkie porcje, zatem po skosztowaniu kolacji składającej się z 12 dań (w tym słynnej zupy z płetwy rekina, którą kończy się zwyczajowo wszystkie interesy w Chinach)... byłem głodny.

Wieczorem umówiony jestem z grupą na Tsim Sha Tsui bo płyniemy lokalnym stateczkiem z powrotem do hotelu. Tsim Sha Tsui to drugie wielkie centrum handlowe, ale tu już rządzą wszystkie najlepsze marki i wypasione sklepy, tu znajduje się olbrzymi meczet i wspaniały park w którym papugi siedzą na drzewach (+20 stopni, przypominam).
Na stateczku odzyskuję siły, bo okazuje się że w cenę rejsu pomiędzy Kowloonem a HongKong Island, jest wliczone free alko, więc sieję spustoszenie w butelce Scotcha, czym wywołuję smutny uśmiech na bezzebnych ustach barmana (znowu Bok Gwai?)


Stylizowany prom.



Impreza na promie



Wieczór kończymy dopijając alkohol z Duty Freei rozmawiając o sprawach służbowych. Kolejny dzień zaliczony.

Trzeciego dnia powtórka z rozrywki oraz rejs po morzu turbolotem (ale szbki skubany). Ostatniego dnia mamy czas wolny do wieczora, więc szwendamy się po Hong-Kongu od wczesnego rana (Jet Lag daje się niesamowicie we znaki), spotykając po drodze grupki ćwiczących Tai-Chi (to standard, starzy i młodzi).


Trzech muszkietetów z HongKongu - Jacek z Poznania, Marek z Gdańska i Michał z Gdańska



Pogoda super, terminal pasażerski



16-daniowa kolacja w chińskiej restauracji



Panorama HK z wzgórza Victoria Peak




Nocna panorama HK z wzgórza Victoria Peak



Hong-Kong Island




Hong-Kong Island za dnia



Lokalne klimaty



Poranne Tai-Chi



Poranne Tai-Chi





Na lotnisku w HK, pozegnalne foto, proponuje zwrocic uwage na napisy na wozkach.



Wracamy do Polski przez Frankfurt i lecimy Olbrzymim Boening 747-400, naprawdę niesamowite wrażenia jak taki kolos może się oderwać od ziemii.

Podsumowując - egzotycznie, ale to nie jest miejsce najbardziej atrakcyjne pod względem turystycznym, to tak jakby wyjechać na wycieczkę do Warszawy - wielkie miasto.

Ale byłem, widziałem i co udało mi się zapamiętać - opisałem.


Polska przywitała mnie baaaaaardzo ciepło :(

sobota, lutego 18, 2006

Relacja z wycieczki do Hong-Kongu (16/02/2006-21/02/2006) CZ 1

[polish only, sorry]
Wyjechałem z Gdańska o 3 w nocy z 15-16 lutego. Droga była ok, mały ruch, a przed Warszawą miałem jelenia, więc w miare szybko się doczłapałem.
O 7:00 myjnia niedaleko Puławskiej (siedziba mojej firmy), żeby nie zostawiać na firmowym parkingu brudnego samochodu (nie myte 3 zimowe tygodnie) i zamówiona taxówka na Okęcie na 7:30 (odlot o 8:55 ale trzeba być godzinę wcześniej).
Wpadam do firmy, szybka myjka i już jedziemy na lotnisko, po drodze gadka z taxówkarzem że lecę do HK oczywiście miał znajomą co pracowała w LOT, więc rozmowa toczy się o tym jak to jest z lataniem i jak się rozbil samolot w Kabatach (świetnie apropos mojego lotu).
Melduję się o 7:55 na lotnisku, szef wycieczki lekko zdenerwowany o spóźnienie, ale trudno. Idziemy na Departures, we free-duty zakup żołądkowej i lecimy.


Embraer 170 widok z okna oraz wygląd samolotu


Na security wszystko każą mi zdjąć, nawet czapkę że niby może mam gun'a.
Lot w miarę fajny i w sumie nawet ok żarcie (lepsze niż dalej w BA), lądujemy w Paryżu na CDG (Charles De Gaulle International Airport).

Tuż po wylądowaniu na CDG


Wszedzie olbrzymie samoloty, a my naszym maluszkiem wyglądamy smiesznie.
Idziemy na Terminal 2, skad mamy zostac przewiezeni transportem lotniksowym (autobus) do naszego terminalu odlotu i wyczekanego wielkiego B747-400 linii Cathay Pacific (największy samolot pasażerski świata, poza nowym Airbusem, który dopiero wchodzi na linie).





Przejazd autobusem i widoki na lotnisko-miasto



Po przyjezdzie na Terminal2 (autobusem chyba z 45 minut), mielismy 35 minut do olodtu, ale obsluga na stanowisku Cathay Pacific poinformowala nas, że tym samolotem nie polecimy. Zrobilismy awanture, dlaczego niby mamy nie leciec. Goście próbowali nam wcisnąć, że to nasza wina, że się spóźniliśmy, a tak naprawdę, to mieli overbooking, do czego się na koniec przyznali łobuzy. Czekanie spędziłem na poznawaniu ludzi, i chodzeniem z Markiem z Gdanska na papierosa (lokalny patriotyzm).


Opustoszaly terminal i nasza grupa przy stanowisku Cathay


Obsluga poinformowala nas, ze robia nam rebook na nastepny dzien (z Paryza jest jeden lot do HK). Ale my nie chcielismy sie na to zgodzic, bo wycieczka miala okreslony program, ktory trudno by bylo przekladac (dodatkowo potem okazalo sie ze na lot w nastepnym dniu jestesmy na liscie rezerwowej) . Udało się ich namówić na sfinansowanie lotu do Londynu i po kilku godzinach (w międzyczasie grupa się integruje poprzez wspólne wypicie kilku piwek w knajpie na lotnisku). Po czym o 17 wsiadamy do BA (British Airways) i lecimy do Londynu skąd mamy mieć samolot do HK.

W wc w samolocie BA - coz za piekne zdjecia z wycieczki



Tower Bridge z lotu samolotu



Juz wyladowalismy - Lotnisko Heathrow




Na terminalu w Londynie


Po wyladowaniu na Heathrow jedziemy (znowy autobus) na nasz terminal, na którym mega-fajne sklepy ale bardzo drogo, więc tylko z kolegą z GDA chodzimy non-stop na papierosa, jakoś minęło te 90 minut.


Wsiadamy do samolotu, i tu rozczarowanie - nie mój wymarzony B747-400 tylko Airbus A340-300, no ale trudno. Czeka nas imponujacy 12-godzinny lot, na dystansie 9600 km, ktory prowadzi nad Baltykiem, Uralem, Syberia, Himalajami az do celu, czyli HK.

Pokladowy system informuje nas caly czas o parametrach lotu



Airbus 340-300





Widoki piekne




Zmeczony lotem

W samolocie kazdy otrzymuje mala torebeczke ze szczoteczka do zebow, pasta, opaskami na oczy i skarpetkami na zmiane (ROTFL). Dodatkowo kazdy dostaje kocyk i podusie. Jest dosc ciasno, ale kilka szklaneczek czerwonego winka i mozna zasnac. Podczas lotu budza nas tylko turbulencje nad Himalajami, a potem juz ladujemy w HK.

Chinska stewka - juz ladujemy.



Tuz po wyladowaniu na lotnisku w HK



Zegnamy naszego Airbusa



A tu Mr Mular na lotnisku w drodze do wyjscia



I tuz po wyjsciu - to nasza grupa a po prawej Mr Mular pali wreszcie papieroska po 12 godzinach :)


Wsiadamy do naszego autobusu i poznajemy naszych przewodnikow - Piotra oraz Chas'a.
Jedziemy przez miasto podziwiajac widoki, prosto do naszego hotelu. Miasto jest imponujaco wielkie i straszny natlok budynkow, po drodze Chas opowiada nam lamanym angielskim o topografii miasta, o jego powstaniu itp.


Nasz hotel

Po zameldowaniu sie w hotelu, postanawiamy zapoznac sie z okolica, i polowa grupy idzie kontynuowac proces integracji. Dzieki uprzejmosci chinskich dziewczyn, znajdujemy najbliższą knajpe (na nieszczescie w mojej dzielnicy nie ma knapjp), i tam bibka - lokalne piwko + tequilla i whaaaaaaaaaaaaasuuuuuuuuuuuuuupppppppp na całą knajpę i nakazanie barmanowi zmiany muzy na bardziej normalną. Jest ok.


Wycieczka do knajpy.


Po powrocie do hotelu jeszcze wypilismy zakupy z duty-free w pokoju no i spanko. Oczywiscie zaspalismy.
cdn. nastapi

wtorek, lutego 07, 2006

Take a blue pill....

You take the blue pill, the story ends, you wake up in your bed and believe whatever you want to believe. You take the red pill, you stay in Wonderland and I'll show you how deep the rabbit hole goes.

Zainspirowany numerami electro zapodawanymi w Bardzo Innej Stacji zmixowałem kilka dla moich fanow. UWAGA! Mocna muzka!

Inspired by electro music, i had heard in Very Different Station (BIS Polish Radio) and mixed for my listeners. Notice! Hard beat!

>> download here (20 MB)

piątek, stycznia 27, 2006

Trzy sety/Three sets

To 3 króciótkie seciki stworzone zupełnie na żywo, mixowane bez odsłuchu, czyli totalny flow i na pałę. Ale może akurat komus podejdą. (1)Fast Mix For Monvika to secik dla mojej koleżanki Moni, która w sumie jest dj winampowym, a o jej swietnosci decyduje dobór kawałków a nie technika mixowania - akurat dzis ma mega doła więc starałem się ją tym mixem pocieszyć.
(2)Lekko dziwny - no po prostu lekko dziwny.
(3)Mocny House - jesli ktos lubi fajny prawdziwy house, polecam, na koniec niespodzianka.
Have a nice ssanie!

Here we have a three short sets, absolutely live maked (without 2nd sound card, it means i didn't hear the second deck on my phones), so this sets are total flow and stupid, but maybe for someone they will good.
(1) Fast Mix For Monvika - it's a set for my friend Monia, which in all is a winamp dj, and she is very good not cause technique but cause she plays music you'll ever like - even today she is very tearful, and i made this set to provide a smile for her.
(2)A little strange set - just.... a little strange set
(3)Strong house set - if someone likes nice and really house music, he has to hear this track (you'll find surprise at end of track)
Have a nice download


>> (1) download here (20MB) Notice! Not zipped mp3 file
>> (2) download here (23MB) Notice! Not zipped mp3 file
>> (3) download here (23MB) Notice! Not zipped mp3 file