Wyjechałem z Gdańska o 3 w nocy z 15-16 lutego. Droga była ok, mały ruch, a przed Warszawą miałem jelenia, więc w miare szybko się doczłapałem.
O 7:00 myjnia niedaleko Puławskiej (siedziba mojej firmy), żeby nie zostawiać na firmowym parkingu brudnego samochodu (nie myte 3 zimowe tygodnie) i zamówiona taxówka na Okęcie na 7:30 (odlot o 8:55 ale trzeba być godzinę wcześniej).
Wpadam do firmy, szybka myjka i już jedziemy na lotnisko, po drodze gadka z taxówkarzem że lecę do HK oczywiście miał znajomą co pracowała w LOT, więc rozmowa toczy się o tym jak to jest z lataniem i jak się rozbil samolot w Kabatach (świetnie apropos mojego lotu).
Melduję się o 7:55 na lotnisku, szef wycieczki lekko zdenerwowany o spóźnienie, ale trudno. Idziemy na Departures, we free-duty zakup żołądkowej i lecimy.


Na security wszystko każą mi zdjąć, nawet czapkę że niby może mam gun'a.
Lot w miarę fajny i w sumie nawet ok żarcie (lepsze niż dalej w BA), lądujemy w Paryżu na CDG (Charles De Gaulle International Airport).

Wszedzie olbrzymie samoloty, a my naszym maluszkiem wyglądamy smiesznie.
Idziemy na Terminal 2, skad mamy zostac przewiezeni transportem lotniksowym (autobus) do naszego terminalu odlotu i wyczekanego wielkiego B747-400 linii Cathay Pacific (największy samolot pasażerski świata, poza nowym Airbusem, który dopiero wchodzi na linie).





Po przyjezdzie na Terminal2 (autobusem chyba z 45 minut), mielismy 35 minut do olodtu, ale obsluga na stanowisku Cathay Pacific poinformowala nas, że tym samolotem nie polecimy. Zrobilismy awanture, dlaczego niby mamy nie leciec. Goście próbowali nam wcisnąć, że to nasza wina, że się spóźniliśmy, a tak naprawdę, to mieli overbooking, do czego się na koniec przyznali łobuzy. Czekanie spędziłem na poznawaniu ludzi, i chodzeniem z Markiem z Gdanska na papierosa (lokalny patriotyzm).


Obsluga poinformowala nas, ze robia nam rebook na nastepny dzien (z Paryza jest jeden lot do HK). Ale my nie chcielismy sie na to zgodzic, bo wycieczka miala okreslony program, ktory trudno by bylo przekladac (dodatkowo potem okazalo sie ze na lot w nastepnym dniu jestesmy na liscie rezerwowej) . Udało się ich namówić na sfinansowanie lotu do Londynu i po kilku godzinach (w międzyczasie grupa się integruje poprzez wspólne wypicie kilku piwek w knajpie na lotnisku). Po czym o 17 wsiadamy do BA (British Airways) i lecimy do Londynu skąd mamy mieć samolot do HK.




Po wyladowaniu na Heathrow jedziemy (znowy autobus) na nasz terminal, na którym mega-fajne sklepy ale bardzo drogo, więc tylko z kolegą z GDA chodzimy non-stop na papierosa, jakoś minęło te 90 minut.
Wsiadamy do samolotu, i tu rozczarowanie - nie mój wymarzony B747-400 tylko Airbus A340-300, no ale trudno. Czeka nas imponujacy 12-godzinny lot, na dystansie 9600 km, ktory prowadzi nad Baltykiem, Uralem, Syberia, Himalajami az do celu, czyli HK.





W samolocie kazdy otrzymuje mala torebeczke ze szczoteczka do zebow, pasta, opaskami na oczy i skarpetkami na zmiane (ROTFL). Dodatkowo kazdy dostaje kocyk i podusie. Jest dosc ciasno, ale kilka szklaneczek czerwonego winka i mozna zasnac. Podczas lotu budza nas tylko turbulencje nad Himalajami, a potem juz ladujemy w HK.





Wsiadamy do naszego autobusu i poznajemy naszych przewodnikow - Piotra oraz Chas'a.
Jedziemy przez miasto podziwiajac widoki, prosto do naszego hotelu. Miasto jest imponujaco wielkie i straszny natlok budynkow, po drodze Chas opowiada nam lamanym angielskim o topografii miasta, o jego powstaniu itp.

Po zameldowaniu sie w hotelu, postanawiamy zapoznac sie z okolica, i polowa grupy idzie kontynuowac proces integracji. Dzieki uprzejmosci chinskich dziewczyn, znajdujemy najbliższą knajpe (na nieszczescie w mojej dzielnicy nie ma knapjp), i tam bibka - lokalne piwko + tequilla i whaaaaaaaaaaaaasuuuuuuuuuuuuuupppppppp na całą knajpę i nakazanie barmanowi zmiany muzy na bardziej normalną. Jest ok.


Po powrocie do hotelu jeszcze wypilismy zakupy z duty-free w pokoju no i spanko. Oczywiscie zaspalismy.
cdn. nastapi